Dobra historia Kasi, bez walki i trudności, czyli ciąg dalszy Mlecznych Historii. Nie zawsze musi być pod górkę. Warto uwierzyć, że może być po prostu dobrze, tak po prostu.
Kiedy przeczytałam prośbę o wypowiedź na temat karmienia, pomyślałam: super, w końcu coś, o czym mogę opowiedzieć 🙂 Ale za chwilę uświadomiłam sobie, że właściwie nie mam o czym pisać. Jak tu pisać o historii sukcesu, sposobach pokonywania trudności czy pomocnych dłoniach, skoro u nas wszystko od początku idealnie. Żadnych problemów z przystawianiem, pogryzionych brodawek (no dobra, dwa razy mnie ugryzł przy ząbkowaniu, liczy się?), dylematów: karmić czy nie karmić, pokarmu zawsze w sam raz, apetyt jest, nawet nie wiem, z czym jeszcze można mieć problem. I zrobiło mi się wstyd – ludzie mają prawdziwe historie o karmieniu, coś tam przeżyli, a ja co? Karmię zanim się obudzę, potem milion razy w dzień i pewnie znowu przez sen. To może jednak warto napisać? Dobra historia to też prawdziwa historia. Może nawet bardziej się przyda.
Bo nie przygotowywałam się do karmienia w żaden specjalny sposób, chodziłam do szkoły rodzenia (a jednak lalka to zupełnie co innego niż dziecko), babcia coś tam wspomniała mimochodem, że trzeba się przygotować, bo będzie bolało (w końcu sama karmiła troje dzieci), przejrzałam jakieś ulotki, a tak naprawdę po prostu wiedziałam, że chcę karmić. O problemach i sposobach radzenia sobie z nimi na pewno zdąży się przeczytać, a na początek chyba warto uwierzyć, że się uda, że będzie dobrze. Po prostu.
Półrocze mojego syna kojarzy mi się tylko z jednym: udało się!
A to było już 11 miesięcy temu. To jest historia mojego (życiowego) sukcesu!
Kasia