Mleczna historia numer czternaście to opowieść o podwójnym szczęściu i podwójnym wyzwaniu.
Tak zaczęła się nasza mleczna historia. Była zima, nareszcie rozpoczęłam 16 tydzień mojej upragnionej ciąży, szalałam z radości. Było to moje czwarte badanie USG, serce waliło mi jak młotem z ekscytacji!
Po badaniu, kiedy dzwoniłam do męża, serce biło mi dwa razy mocniej, obawiałam się, że to zawał! Tego dnia nie poznałam płci mojego dziecka ale dowiedziałam się, że ten sporych rozmiarów brzuch ma swoje podwójne uzasadnienie. Tak wiem, też przecierałam oczy ze zdumienia, nie wierzyłam w to wszystko, przeżyłam totalny szok, to było pewne – spodziewałam się bliźniąt. Po dużej ilości badań, lekarz odkrył iż są to dwie małe obywatelki jednojajowe. W tym całym zamieszaniu jedno wiedziałam na pewno: chcę karmić piersią!
Zaczęło się, cały internet przekopany, a informacji jak na lekarstwo ponieważ wszystkie głównie dotyczyły mam jednej pociechy. Dowiedziałam się tylko tyle, że statystyki karmienia piersią nie działają na moją korzyść i muszę sprawić sobie rogala xxl, laktator, przeżegnać się i iść na żywioł, no i nie zwariować.
W dzień ojca, po długiej ciąży obarczonej licznymi komplikacjami w 36 tygodniu ciąży, ze względu na pogarszający się stan mój i dzieci, lekarze zadecydowali o natychmiastowym rozwiązaniu. Byłam przerażona, bałam się o zdrowie dziewczynek oraz operacji cięcia cesarskiego i „nie taki diabeł straszny jak go malują „. Z drugiej strony moje serce się radowało, nareszcie ujrzę moje cuda i od dziś będę je tulić do własnej piersi. Czy może być coś piękniejszego?
I stało się, przyszły na świat, łzom nie było końca, chyba do końca mojego życia będę się tak wzruszać wspominając ten dzień. Jakieś kilkadziesiąt minut po zakończeniu operacji nareszcie było mi dane przytulić je, popatrzeć w ich oczy, rozpłynąć się z miłości i po raz pierwszy podać im pierś. Wszystko szło nam bardzo dobrze dziewczynki ssały, dopóki nie wpadła położna i przerwała nasze szczęśliwe chwile, mówiąc po co to robię skoro dziecka nie trzeba karmić przez pierwsze 12 godzin. Sama czytałam, że najlepiej od razu po urodzeniu przystawić dziecko, no ale cóż w końcu położne to specjalistki, więc posłuchałam ich rad. Nareszcie po 12 godzinach leżenia plackiem zostałam postawiona do życia, wtedy pierwszy raz zasiadłam z moim rogalem do podwójnego karmienia. To była dość bolesna chwila, obciążona łącznie 6 kilowymi dziećmi + rogal, pozycja też nie należała do wygodnych z powodu świeżej rany podbrzusza, a innej pozycji do wspólnego karmienia po prostu nie ma.
Mimo wszystko i tak było wspaniale, dziewczynki jadły z apetytem, a ja byłam szczęśliwa bo dawałam sobie radę z moim podwójnym wyzwaniem.
Pierwsza doba karmienia minęła nam dobrze. Wieczorem kiedy marzyłam o śnie, ponieważ noc wcześniej nie spałam prawie nic (adrenalina mnie trzymała ) tylko tak patrzyłam na moje prześliczne córeczki, okazało się, że jestem mamą małego śpiocha i ssaka, który jadłby cały czas. Mniejsza z córek miała silną potrzebę ssania, dosłownie co pięć minut się budziła chciała być przy piersi, a ja mogłam karmić tylko w rogalu i tym sposobem zastałam świt, a wraz z nim dopadł mnie nawał pokarmu z gorączką i innymi nie przyjemnymi dolegliwościami. W nocy przychodziły położne z „pomocą” w postaci strzykawki z mlekiem modyfikowanym. Co z tego, że dziecko ulewa wodami, mimo to chce ssać, płacze to według nich na pewno jest głodne.
W tym momencie coś we mnie pękło i nie zdecydowałam się na ich pomoc, po prostu odmówiłam podania mleka. Nawet wezwano lekarza, który zlecił badanie cukru, prawdopodobnie podejrzewano mnie o chęć zagłodzenia. Podejrzenia okazały się fałszywe, dziecko miało wyniki idealne. I tyle było z tego wsparcia w szpitalu, żadnego doradcy laktacyjnego nie widziałam, jednym słowem, radź sobie człowieku sam, tylko gadanina, że to może się nie udać.
Jedna pani neonatolog trzymała za nas kciuki. W innych sprawach nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń do szpitala bo miałam fachową i bardzo dobrą opiekę w czasie ciąży i po porodzie. Kiedy wróciłyśmy do domu z lekką żółtaczką, nadal karmiłam. Przyszedł dzień wizyty położnej, to była na prawdę przemiła kobieta w wielu sferach bardzo pomocna, niestety w doradztwie laktacyjnym nie koniecznie. Otrzymałam menu dla matek karmiących, same wiecie jak ono wygląda, najlepiej jeść indyka i ryż. Podziękowałam za takie rozwiązanie wiedziałam, że jest lato i nie chcę odmawiać sobie takich pyszności jak np. arbuzy czy czereśnie. Powiedziałam o tym położnej i na początek ustaliłam sobie, że postaram się karmić minimum sześć miesięcy, w zamian dostałam odpowiedź, że ona pracuje osiemnaście lat w zawodzie i nikt bliźniaków tyle nie karmił. Druga sprawa, jak nie odstawie dziecka do 9 miesięcy to potem sprawie sobie duży problem, będę zmuszona uciekać z domu żeby odstawić dziecko od piersi i dopóki karmię to kąpiel w basenie, morzu i jeziorze, odpada ! Sama nie wiem dlaczego, przestałam słuchać. Jej wiedza dotycząca karmienia, mogła być wystarczająca za czasów mojej matki i babki jednak więcej dowiedziałam się z internetu .
Oparcie, które jest moim zdaniem jednym z kluczy do sukcesu karmienia, znalazłam w rodzinie, mężu oraz pediatrze. Jestem im za to niezwykle wdzięczna bo dali mi siłę do działania. Takie wsparcie turbo doładowuje, naprawdę.
Przyszedł czas i po prostu ruszyłam, tak jak mi natura podpowiadała. Pierwsze 5 miesięcy było trudne ale z każdym dniem było trochę łatwiej, uczyłyśmy się siebie nawzajem, do tego potrzeba czasu, masę cierpliwości oraz chęci walki.
Miałam wrażenie, że karmienie zajmuje mi większość czasu (i tak było ) czułam, że robię to non stop. Czasami przypadkowo zasypiałam w tym rogalu, a zmęczenie i frustracja w niektóre dni sięgała zenitu. Jednak skoro moje nie butelkujące ani nie smoczkowe dzieci mają taką silną potrzebę ssania, to poddałam się temu i tak sobie te moje dziewczyny spędzały miło i bezpiecznie większość swojego niemowlęcego życia” wisząc” na maminej piersi.
Okazało się, że efektem ubocznym tego wiszenia była bardzo duża nadprodukcja mleka, dziennie odciągałam od 0,5 l -1 litra mleka. Niestety przed każdym karmieniem nawet w nocy musiałam odciągać mleko laktatorem, bez tego moje piersi był tak nabrzmiałe, że dzieci nie były wstanie jeść, tylko się dławiły i płakały.
Od 6 miesiąca życia panny zrobiły się bardziej aktywne, zabawa zaczęła przynosić im radość. Karmienie nie było już tak bardzo atrakcyjne i nawet polubiły spędzać czas bez piersi. Odtąd było tylko lepiej i lepiej, miałyśmy już unormowane spanie synchroniczne oraz pory posiłków, czy można chcieć czegoś więcej? Zgrałyśmy się ze sobą jak najlepsza drużyna sportowa.
Nasza mleczna historia trawa już 14 miesięcy. Jestem z siebie dumna, to mój wielki sukces, bo dzięki swoje ciężkiej pracy, determinacji i małym kroczkom, udało mi się spełnić swoje marzenie, to był wyjątkowo ważny cel do zrealizowania.
Teraz jestem tu i uważam, że było warto walczyć o każdą krople mleka i nie poddawać się!
Obecnie karmienie jest naszą przecudowną wspólną chwilą, uwielbiam karmić, jest pięknie kiedy córki właściwie same potrafią się nakarmić oraz udaje się im pokazać, że doceniają to co dla nich robię. Kolejne moje założenie to 2 rok życia na piersi bez podawania sztucznych mieszanek. Karmienie piersią jest ogromnym wyzwaniem, a dwójka dzieci może dać podwójnie w kość. U mnie nie obyło się bez wiader wylanych łez, kryzysów, stresu, były dni, że nie było kolorowo, mimo wszystko udało się.
Jestem najszczęśliwszą mamą.
Pozytywne nastawienie, wsparcie, dużo samozaparcia, poddanie się naturze, wyznaczanie sobie małych celów, chęć walki, cierpliwość, puszczanie niektórych rad mimo uszu. To wszystko wpłynęło na nasz sukces, teraz czas karmienia to nasza chwila odpoczynku, relaks, tak przekazujemy sobie miłość, jest na prawdę wyjątkowo. Ważne jest dla mnie to, że daje im to co jest dla nich najważniejsze.
Od trzech dni zmagam się z silnym zapaleniem jednej piersi, nie poddaję się i idę dalej na przód.
Pozdrawiamy i życzymy wszystkim samych sukcesów w karmieniu. Oby każdy mógł doświadczyć takiego szczęścia jakie mam ja 🙂
Mama