Siódma Mleczna historia to opowieść Agnieszki, która mimo trudnych początków i niespodziewanych przedwczesnych narodzin synka, świetnie radzi sobie z karmieniem piersią i jeszcze wspiera inne mamy!
Zostałam poproszona o opisanie „mojej historii” karmienia piersią. Ciężko powiedzieć, że jest to jakaś wielka historia, obecnie rozpoczynamy piąty miesiąc, wszystko leci jak spłatka i już prawie nie pamietam początków. Właśnie dlatego zdałam sobie sprawę, że jest to ostatni moment by je opisać, bo wcale nie bylo tak różowo.
Przed porodem
Często można przeczytać, że karmienie piersią to kwestia nastawienia, że dużo dzieje się w głowie. Jak to wyglądało u mnie, zanim zostałam mamą? Nastawienie miałam dość asekuracyjne, niby chciałam karmić piersią, ale mówiłam, że oczywiście jak sie nie uda to przecież nic nie poradzę. W koło otaczały mnie historie znajomych, które miały za mało pokarmu, a nawet nie miały go wcale, czy też był „złej jakości” albo dzieci były głodne. Na forach krew lała się z pogryzionych i zmasakrowanych sutków – no nie wyglądało to zachęcająco. Z drugiej strony w głowie miałam własną mamę, która moją młodszą siostrę jako trzecie dziecko karmiła piersią ponad trzy lata. Przy mnie nie dała rady, z perspektywy czasu mówi, że brakło jej siły psychicznej i pewności siebie. Dała się namówić na dokarmianie, a wtedy lakatacja oczywiście padła.
Nie poszłam do szkoły rodzenia, stwierdziłam, że taka sucha teoria i lalki to nie dla mnie. Obejrzałam parę filmików w sieci jak przystawić dziecko, jak się później okazało w ostatniej chwili. Niespodziewanie zostałam mamą wcześniaka.
Pojawił się on
Los chciał, że synek na świecie pojawił się miesiąc przed terminem poprzez nagłe i nieplanowane cesarskie cięcie. Wyjęto go w ostatniej chwili. Szok był ogromny, na synka mogłam popatrzeć dopiero dzień po urodzeniu. Nie było mowy o tym, żebym mogła go wziąć na ręce. O karmieniu nawet nie pomyślałam, nikt z personleu mi go też nie proponował. Wszędzie były rurki, kruszynka pod dogrzewaniem. Minęło jednak kilka dni, a w moich piersiach nic się nie wydarzyło. Mały zaczął nabierać sił, na sali dziewczyny próbowały karmić swoje maluszki – poczułam, że coś tu nie gra. Okazało się, że doradczyni laktacyjna mnie „przeoczyła”, przybiegła, więc szybko, ścisnęła mi pierś, wzięła kilka kropel siary i rzuciła coś o metodzie 7-5-3 i znikneła jeszcze szybciej. Poczułam kolejny po samym porodzie silny stres, że jest za późno, że jestem sama i nikt nie może mi w tym pomóc, a ja nawet nie zaczełam stymulować laktacji i pewnie przegapiłam swoją szansę na karmienie piersią.
Zostałam przeniesiona na nową salę, tam dziewczyny już walczyły z nawałem. Widziałam jak w kilka minut odpompowują całe buteleczki pokarmu. Chciało mi się jeszcze bardziej płakać! Wzięłam jakiś ręczny laktator pożyczony od koleżanki i zaczełam bez większego przekonania „odciągać” w metodzie 7-5-3 min. Przez ponad 2 dni nie leciało NIC. Zmieniłam laktator na inny „firmowy”, na szczęście miałam więcej koleżanek ze sprzętem do pożyczenia. Chcę to podkreślić: to już była jakaś 4/5 doba po porodzie, a u mnie pojawiła się jedna dosłownie jedna kropeka pokarmu pomimo tego, że co trzy godziny przez całą dobę stymulowałam laktację. Potem byly dwie kropelki, dwa mililitry , łyżeczka od herbaty, mineły kolejne dwa dni i zaczeło się. Pokarm leciał, z odciągania na odciąganie rosła ilość pokarmu, który udawało mi się odciągać. Wszystko co udało mi się ściągnąć lądowało u mojego synka zanoszone na oddział. Nawał pokarmu w klasycznym wydaniu mnie ominął, po ośmiu dniach od narodzin syna byłam w stanie przynosić prawie tyle pokarmu ile potrzebował. Cały czas nie przystawiając go ani razu do piersi.
Pierwsze karmienie
Wreszcie jednego dnia trafiła się fajna położna i zapytała czy któraś z mam che przystawić dziecko. Bardzo się ucieszyłam i od razu poprosiłam o pomoc. Niestety było to jednorazowe, kolejne zmiany nie byly już tak przyjazne. Personel nie chciał pomagać przy przystawianiu, a ja nie miałam pojęcia jak do tego się zabrać. Okazało się że Mały nie ma siły ssać. Nie ma się co dziwić pierwszy tydzień życia spędził z butelką oraz smoczkiem uspokajaczem! Nie zrażona warunkami prosiłam o pomoc kogo się tylko dało. Okazało się, że mały nie umie chwycić piersi bo też nie ma za co, w związku z czym zaproponowano mi silikonowe nakładki. U nas to zadziałało. Męczyłam synka ile się dało, żeby uczył się jeść a dopiero na koniec dokarmiałam własnym pokarmem z butelki. Po dwóch tygodniach opuszczałam szpital przekonana, że mam pokarm, że sobię poradze i że synek nauczy się ssać.
W domu
Po powrocie do domu dzielnie trenowaliśmy: pierś z nakładkami plus butelka z własnym mlekiem, gdy nie już miał siły. Nie oszczędzałam synka w temacie. Byłam pewna że dajemy radę, aż do momentu pierwszej wizyty położnej środowiskowej. Pojawiły się pytania: co ile karmię, jak długo karmię, ile kupek itd. Nie miałam pojęcia, że coś mam zapisywać, nagle okazało się, że pasowało by mieć mały komputerek zamiast niewyspanej głowy… Położna poleciła kupić mleko modyfikowane, na wszelki wypadek. Jak powiedziala tak zrobiłam. Pojawiły się pierwsze wątpliwości. Apogeum nastąpiło przy… pierwszej zielonej kupce. Położna zaczeła mnie przepytywać z tego co jadłam. Znajome mamy zaczeły sugerować, że pewnie jakaś alergia na to co jem, że może nabiał. Jak wiele początkujących mam wpadłam w spirale eliminowania pokarmów. Teraz już wiem, że była to głupota. Wylądowałam w pewnym momencie znerwicowana, głodna i zła, a synek płakał tak samo.
W końcu trafiłam na pierwszą wizytę u neonatologa (z racji wcześniactwa). Tam mądry pan doktor ochrzanił mnie z góry na dół, że mam jeść wszystko i sie nie przejmować. Nastąpił zwrot, niezbyt jeszcze pewna siebie posłuchałam lekarza. Jadłam to, na co normlanie miałam ochotę, synkowi kompletnie nic się nie działo, nie płakał z tego powodu ani więcej ani mniej, a ja zaczęłam odzyskiwać siły i co ważniejsze pewność siebie.
Na kolejnej wizycie położnej zasygnalizowałam, ze syn ciągle płacze. Diagnoza? Może ma pani za mało pokarmu. Poinformowałam już pewna siebie, że pokarmu mam dosyć, bo syn przybiera książkowo, a mleko to mu nosem wyłaz. Wtedy, jako ripostę usłyszałam – a może to refluks? Powiedziałam, że syn je dużo i łapczywie i pewnie, dlatego mu się ulewa. Na to niepoddająca się położna zawyrokowała, że pewnie chce smoczka…. Podziękowałam położnej za kolejne wizyty. Było to najlepsze co mogłam zrobić.
Obecnie synek jest tylko na piersi (właśnie kończy 5 miesięcy), je normlanie bez żadnych nakładek, nie dopajam go wodą, ponieważ do pół roku nie trzeba tego robić i mam zamiar karmić go piersią jak najdłużej. Wczoraj dostał pierwszy słoiczek w prezencie od rodziny, bo przecież są dozwolone od czterech miesięcy, więc zaczyna się u nas nowy rozdział pt „dlaczego mu jescze nie dasz słoiczka/oblizać łyżeczki itp”.
Trzeba pamiętać, że to my jesteśmy rodzicami i jest naszym obowiązkiem decydować najlepiej dla naszego dziecka, nie babcie, ciocie, koleżanki a nawet nie lekarze. To my wiemy najlpiej.
Wiem z doswiadczenia jak ciężko podejmować decyjze wbrew „autorytetowi białego fartucha” ale tutaj nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Chciałabym powiedzieć każdej mamie
- żeby słuchała swojego instynktu i wewnętrznego głosu, bo to my od pierwszych chwil instyntkownie wiemy najlepiej co jest najlepsze dla naszych dzieci, nawet wtedy gdy jesteśmy zmeczone po porodzie i skołowane lekami
- że dziecko to nie robot, który je co trzy godziny, beka robi kupkę i śpi
- że płacz dziecka nie musi oznaczać głodu, może ono po prostu potrzebować bliskości, to jest normlane jesteśmy dla nich w końcu całym światem
- że dokarmianie mlekiem modyfikowanym oraz manipulowanie laktatorem dla złączenia porcji jest prostą drogą do zabicia laktacji i każdy powinien o tym wiedziec sięgając po nie
- że kryzysy laktacyjne mają jedną wspólną cechę! MIJAJĄ. Nie poddawaj się, nie wymiękaj, jęśli przez trzy dni dziecko je co godzinę, daj mu jeść co godzinę, to przejdzie, produkcja wzrośnie i dalej będzie znwou dobrze
- że jest mnóstwo mitów o karmieniu piersią, które nadal są powtarzane przez niektórych lekarzy oraz niektóre położne, jak również bliskich i znajomych. Warto zainteresować się aktualnymi informacjami o karmieniu piersią zanim będzie się „w potrzebie”
- że telefon do doradcy laktacyjnego nie jest fanaberią tylko świadomą decyzją matki, która troszczy się o swoje dziecko
Agnieszka
Skąd ja to znam. Moja córcia urodziła się w 28 tyg. z waga 770 gr. O karmieniu piersią nie było mowy ale systematycznie odciągałam pokarm i utrzymałam laktacje przez 2,5 miesiąca pobytu małej w szpitalu. Ciężko było przestawić kruszynkę ze smoczka na pierś. Ale dzielnie walczyłyśmy i po miesiącu od powrotu udało się. Oczywiście były złote rady wszystkich dookoła ale tak jak napisałaś to my jestesmy rodzicami. Teraz Hania ma rok i 9 miesięcy i dalej ja karmie. Ale myślę, że już nie długo bo nie przespane noce dają w kość.
Pozdrawiam.
Super popieram !!!!!!!!!!!! Mam bardzo podobne doświadczenie tylko i mnie doradcą laktacyjny a właściwie doradczyni na medal każdemu polecam !!!!!! Gratuluję oby tak dalej ☺