Za nami cała seria spotkań o adaptacji do przedszkola i żłobka zorganizowana przez Fundację Polekont. Dużo historii, pytań i wątpliwości. Podsumowując ten sezon warsztatów, chciałam podzielić się własnym doświadczeniem: naszą pierwszą „rodzicielską” adaptacją do fińskiego przedszkola, która miała miejsce 13 lat temu…
Kiedy nasz pierworodny Tymon w wieku szesnastu miesięcy zaczynał swoją przygodę z przedszkolem, przeszliśmy z nim „procedurę” soft landing. Co to znaczyło w praktyce?
Otóż na samym początku pobytu w przedszkolu nasz syn całe dnie spędzał z rodzicami.
Rano przychodził z tatą: razem byli przy śniadaniu, potem uczestniczyli we wszystkich przedszkolnych rytuałach (mycie zębów, toaleta, przebieranie) i wychodzili do przedszkolnego ogródka. Wiecie, w Finlandii zawsze jest dobra pogoda na wyjście na podwórko. Tam Tymek mógł bawić się na placu zabaw, a po mniej więcej godzinie przychodziłam ja i zmieniałam tatę. Byłam obecna na placu zabaw, potem szliśmy razem na przedszkolny obiad, a po nim wracaliśmy do domu.
Przez pierwsze dni Tymon nigdy nie był sam.
Po kilku dniach okazało się, że nasza obecność na podwórku nie jest już konieczna. Mały zaczął żegnać tatę wychodzącego do pracy i nie protestował gdy zostawał sam. Ale poranne rytuały nadal odbywali wspólnie. Moje przychodzenie do przedszkola było z dnia na dzień coraz późniejsze (nadmienię tylko, że nasz syn w przedszkolu spędzał cztery godziny dziennie). Ostatecznie nie musiałam już przychodzić na czas obiadu i zaczęłam odbierać go tak jak, wcześniej planowaliśmy, czyli po obiedzie, gdy inne dzieci szły na swoją rytualną drzemkę.
Poranne rozstania z tatą też odbywały się coraz szybciej. Tymek dziarsko wbiegał do szatni, przebierał się i znikał w swojej sali. Aż w końcu, w porozumieniu z wychowawczyniami i w zgodzie z Tymonem, tata przestał przychodzić na śniadanie i po rozstaniu w szatni szedł prosto do pracy.
Na adaptacje dostaliśmy tyle czasu, ile potrzebowaliśmy. A właściwie tyle, ile potrzebował Tymon.
Założono, że może potrwać to około miesiąca i to od Tymona będzie zależało kiedy my będziemy oddalać się na dłużej.
Tak, czasem zdarzały się smutki, a nawet łzy. Czasem dłuższe machanie przez szybę (sala miała przeszklone drzwi, przez które rodzice mogli zaglądać do środka), czasem przytulanie się do pani, która szeptała do ucha słowa wsparcia (co prawda po szwedzku, ale to już inna historia).
Podsumowując:
- nikt nie wyrywał nam płaczącego dziecka z rąk
- nikt nie sugerował, że rozpacz jest normalna i minie, a dziecko się przyzwyczai
- nikt nie zabraniał siedzenia w szatni, tak długo jak tego potrzebowaliśmy
- nikomu nie przeszkadzaliśmy w niczym
- nasza obecność w przedszkolnej sali zawsze spotykała się ze zrozumieniem, uśmiechem i przychylnością
Od przedszkola otrzymaliśmy wiele wsparcia, a jako debiutujący rodzice, również sporo dobrego przykładu. Życzyłabym każdemu tak wspierających pań opiekunek, takiego zrozumienia i szacunku dla dziecięcych potrzeb.