Początek rozmowy z Agnieszką, doulą z Krakowa. Szkolenie doulowe ukończyła w Fundacji Rodzić po Ludzku, od 2013 roku jest członkinią Stowarzyszeni Doula w Polsce. Jest psycholożką, zakochaną w Ukrainie. Prywatnie jest szczęśliwą żoną i mamą niebawem dwójki dzieci.
– Dlaczego zostałaś doulą?
Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu. Od dziecka fascynowały mnie noworodki, porody. Jestem doulą „Pierwszego Krzyku”, kiedyś nawet z inną doulą się zgadałyśmy, że obie jesteśmy wychowane na telewizyjnym „Pierwszym Krzyku”. Nie wiem czy kojarzysz taki serial dokumentalny…
– Tak, tak, chyba nawet w Krakowie kręcony…
Tak, w jego trakcie rodziły się dzieci, które czasem spotykam, już jako dorosłych ludzi. To był pierwszy wyraźny moment fascynacji porodem. Ale też fakt, że moja mama była nauczycielem naturalnego planowania rodziny. Mieliśmy dużo książek z tej tematyki, na przykład Fijałkowskiego, albo takie francuskie albumy ze zdjęciami dzieci w łonie mamy i ze zdjęciami porodu. Dla mnie to wszystko było normalne, podobnie jak teraz dla mojej córki – że dziecko się rodzi przez pochwę, że jest krew, że to może trochę boleć, ale że to jest cud. Zawsze mnie to pociągało. Gdzieś może pojawił się pomysł o studiowaniu położnictwa, ale niestety byłam totalnie „nogą” z przedmiotów przyrodniczych. Dlatego odpadła opcja studiów na kierunkach medycznych. Trochę żałowałam, że nie będę blisko porodów, ale miałam pomysł, że jako psycholog będę pracować z rodzicami.
– Bardziej z rodzicami w ciąży czy rodzicami małych dzieci?
Gdy szłam na studia, nie miałam zbyt dużego pojęcia o psychologii prenatalnej, o psychologii kobiet w ciąży czy okołoporodowych depresjach.
W czasie studiów zaczęła pojawiać się fascynacja tym tematem, czytałam o psychologii prenatalnej.
Nawet nie pamiętam, kiedy dowiedziałam się o doulach. Próbuję sobie przypomnieć od dłużnego czasu, od kiedy o tym wiem. Ale nie pamiętam. W każdym razie kiedy już dowiedziałam się, kim są doule, pomyślałam, że to jest właśnie praca, którą mogłabym wykonywać. Że to zajęcie, które jest dokładnym połączeniem tego, co mnie do tej pory pasjonowało, z tym, co już umiem, czyli psychologią. Potrafię rozmawiać z ludźmi, potrafię odczytywać ich stany emocjonalne, wspierać ich. Całkiem poważnie zaczęłam o tym myśleć w czasie mojej pierwszej ciąży i jak tylko pojawiła się okazja finansowo-czasowa, to pojechałam na szkolenie.
– Szkolenie w Fundacji? Pamiętasz, w którym roku?
Tak, w Fundacji w 2013 roku. Wtedy nie wiedziałam jeszcze zbyt dużo o Stowarzyszeniu, a Fundacja to była już znana marka. Pojechałam do Warszawy, bardzo mi się podobało wszystko, czego się dowiedziałam i czego doświadczyłam przez te dni. Wyjechałam ze szkolenia z ogromnym entuzjazmem. Ale byłam też świadoma tego, że to dopiero początek drogi. Dużo mówiło się o tym na szkoleniu.
Słuchając wypowiedzi innych doul, zrozumiałam, że jeszcze dużo wody musi upłynąć, żebym mogła świadomie i z pełnym przekonaniem nazwać siebie doulą, tak w pełni.
Była świadomość, że wszystko zweryfikuje czas. Podobnie jak ze studiami. Mogłam być świetną studentką psychologii, ale jak rozpoczęłam pracę już po studiach, to cała moja wiedza została wywrócona do góry nogami i okazało się, że zupełnie inne umiejętności są potrzebne, niż te ze studiów. Z niecierpliwością czekałam więc na swoją pierwszą klientkę.
– Czy twoje doulowanie wiążesz przede wszystkim z opieką porodową?
Generalnie w moim „ideale doulowania” chciałabym, żeby to była raczej całościowa opieka, nawet z ewentualnym wyłączeniem porodu, jeśli jakaś kobieta czułaby, że nie jestem jej potrzebna w tym momencie. Łatwiej byłoby mi pracować w pewnym cyklu: że jestem z kobietą w czasie ciąży, pomagam oswoić lęki, pomagam przygotować się fizycznie i psychicznie do porodu, opieki nad noworodkiem, jeśli oczywiście będzie chciała – towarzyszę jej przy porodzie, a potem w pierwszych dniach z dzieckiem.
W tym miałam najwięcej praktyki, w byciu z kobietami, które już urodziły, wspieraniu ich informacyjnym i fizycznym.
Pokazywanie im, co mogą i jak mogą, wyjaśnianie – dlaczego się tak czują a nie inaczej, to jest mi najbliższe, w tym się najlepiej czuję. A dotychczasowe moje klientki dzwoniły do mnie pod koniec ciąży i najczęściej kończyły współpracę po porodzie i mam niedosyt. Chciałabym być z nimi więcej, zwłaszcza w czasie tych pierwszych tygodni. Być może tego nie potrzebowały, albo ja nie dałam im wystarczająco mocno do zrozumienia, że jestem wtedy do ich dyspozycji. Choć wszędzie – i w umowie, i na stronie – to sygnalizuję. Być może nie było takiej potrzeby. Dla mnie doulowanie to całość opieki okołoporodowej, czyli w czasie ciąży, porodu i połogu. Tak bym chciała pracować. A nie tak, jak położna w szpitalu, która przychodzi tylko na sam moment porodu i nie ma też wtedy często czasu na rozmowę.
– Kiedy umawiasz się z klientką, niezależnie czy przed, w trakcie czy po porodzie, to przychodzisz na spotkanie jako doula, czy jako doula i psycholog?
Nie, przychodzę jako doula i tylko doula. Jeśli widzę, że ktoś ma jakieś problemy psychiczne, emocjonalne, które wypadałoby u psychologa przepracować, to mogę dać kontakt do jakiegoś specjalisty, z którym współpracuję.
Jestem dla tej osoby doulą, nie będę jej konsultować psychologicznie.
Ponieważ jednak przez cały czas mam gdzieś tę wiedzę z tyłu głowy, to widząc jej problemy, na przykład z akceptacją ciąży, czy z jakimś ogromnym lękiem, które mogą brać się z głębszych psychologicznie problemów, uważam, że etycznie z mojej strony jest jej to zasugerować i powiedzieć, co widzę. Natomiast ja nie będę się już tym zajmować, nie będę leczyć, terapeutyzować, konsultować psychologicznie.
– Ale sama wiedza psychologiczna pomaga ci być doulą?
Tak, myślę, że tak.
– Traktujesz doulę jako zawód? Coś, z czego będzie można żyć?
Dla siebie nie. Może w bardzo dalekiej przyszłości. Mam takie marzenie o wyjeździe i pracy na Ukrainie. Tam to byłoby totalne pionierstwo. Nie teraz. Teraz jest czas żeby zająć się sobą, rozwijaniem siebie, dziećmi, które mi się właśnie rodzą. Natomiast w przyszłości może tak, może byłaby to praca na cały etat. Jakieś warsztaty w ciągu dnia z innymi doulami czy młodymi matkami, praca w szkole rodzenia… Zobaczymy, co przyniesie życie.
– I tu pojawia się temat, że usługi douli nie są refundowane i wszystkie jej działania muszą być ekstra płatne. Czy będą na to środki? Znajdą się kobiety, które będą chciały za to zapłacić?
No właśnie, to kolejna kwestia. Dlatego nie traktuję tego teraz jako zawodu. Na szczęście są kobiety gotowe zapłacić za usługi douli, ale jeszcze nie jest ich zbyt dużo. Skonfrontowałam się też bardzo mocno z zarobkami. Szczerze powiem, że wydawało mi się, że doula to nieźle zarabia, że jest się w stanie z tego utrzymać. Po rozmowach z dziewczynami, które faktycznie dużo pracują, oraz po własnych doświadczeniach widzę, ile to tak naprawdę jest pracy. Choćby dyspozycyjność i gotowość przez całe dwa tygodnie przed porodem, potem czasem i 40h w szpitalu bez spania, jedzenia – bo i tak mi się zdarzyło, że nie mogłam nawet na chwilę wyjść. Wynagrodzenie, które dostaję za swoją doulową pracę, minus podatek, jeśli chce się uczciwie pracować, minus paliwo, które trzeba zużyć żeby dojechać, minus niania do dzieci, jeśli nie ma ich z kim zostawić, to w końcowym rozrachunku nie są duże pieniądze. Do tego jeszcze trzeba doliczyć koszty dodatkowych kursów, szkoleń, konferencji, na których podnosimy swoje kompetencje. W efekcie do interesu trzeba dopłacać.
Dlatego liczę się z tym, że będę mieć inną pracę zarobkową, a doulą będę z pasji. Coraz mocniej odkrywam też – wbrew temu, co kiedyś myślałam – że to jest służba, w najgłębszym wymiarze tego słowa.
Kilkakrotnie się spotkałam z tłumaczeniem, że doula to – z greckiego – „osoba, która służy”, ale to de facto oznacza „służąca”, a my jakoś boimy się używać tego słowa, jakbyśmy się go wstydziły. A ja za każdym razem przy porodzie czułam się służącą, taką totalną służącą służących, nawet nie na dworze średniowiecznym, ale taką najniższą w hierarchii plemiennej. Trzeba być przygotowanym, żeby się uniżyć. Ale podoba mi się to, czuję, że to jest coś dla mnie, że tego szukałam. Zawsze chciałam służyć ludziom, stąd też moja psychologia. Dlatego też nie poszłam pracować do korporacji, bo nie o to mi chodziło. Chcę nieść pomoc tym, którzy tego potrzebują. Ten aspekt doulowania ostatnio najbardziej do mnie dociera – bycie służącą.
– Dziękuję za rozmowę.
Więcej o Agnieszce na stronie agnieszkaostapczuk.pl